No i przyszedł ten dzień. Długo planowany wyjazd dochodzi do skutku. Ciągle wydawało mi się, że jest jeszcze dużo czasu, że jeszcze zdąże ze wszystkim. Czas do 10 grudnia był bardzo gorący. Badania, tłumaczenia przysięgłe, pakowanie, robienie przelewów, załatwianie pełnomocnictw itp. Okazało się, że wcale nie łatwo jest się wyprawić na rok czasu. Cały długi rok...
Śmieszną sytuacją było przepakowywanie z trzech walizek do dwóch kiedy okazało się, że Qatar Airways nie umożliwia opcji dokupienia dodatkowego bagażu. Każdy nadmiarowy liczony jest per kg co dawało zabójczą kwotę w postaci ceny kolejnego biletu. W związku z czym ku mojemu cierpieniu musieliśmy zmieścić się w dwóch walizkach. Im bliżej tym więcej było nerwów, mi włączył się tryb człowieka, który nie potrzebuje sypiać. Finalnie jednak udało nam się wyjechać i dotrzeć na lotnisko jak Pan Bóg przykazał :) Mieliśmy lot do Singapuru z przesiadką w Doha. Tradycyjnie urzekło mnie samolotowe wino oraz filmy z Bollywoodu :) Po wielu godzinach osiągneliśmy port przeznaczenia, byłam padnięte, a podróż jeszcze się nie skończyła. Przez pierwsze parę dni mieliśmy zarezerwowany hotel w Malezji w Johor Bahru. Po wyjściu z samolotu znaleźliśmy więc stację autobusową i wzięliśmy bus. Była przed nami jeszcze długa droga....