Malezja czyli powiew orientu

Do Malezji można się dostać z Singapuru bardzo tanio busem. Podróż trwa zależnie od natężenia ruchu od 30 min do ponad godziny, kosztuje około 3$. Malezja łączy się z Singapurem poprzez most i on często bywa zakorkowany ze względu na kontrole paszportowe. Mam wrażenie, że oba te kraje są na siebie dość cięte i raczej nie pomagają sobie przy przekraczaniu granicy. Singapurczycy chcieliby jeździć do Malezji na zakupy i imprezy bo jest znacznie taniej, a Malezyjczycy chcieliby jeździć do Singapuru do pracy, bo można dobrze zarobić i jest praca. Każda ze stron podkłada więc sobie kłody pod nogi :) To takie ludzkie...

Padnięci podróżowaliśmy tym nieszczęsnym busem zamarzając, bo klima była baaardzo rozkręcona. Pierwszym przystankiem było wysiadanie do bramek paszportowych na kontrolę, oczywiście trzeba zabrać ze sobą wszystkie bagaże, co w naszym przypadku nie było łatwe. Potem znów wsiada się do busa przejeżdża przez granicę i wysiada ponownie po drugiej stronie. Zrobiliśmy więc wszystkie te kroki zgodnie z planem i czekając w kolejce do bramek padło pytanie "masz aparat prawda?". Wtedy nastała ciemność :) nowy, dopiero przywieziony z Dubaju aparat został w busie. Biegiem pobiegliśmy, okazało się jednak, że bus już pojechał. I się zaczeło...bieganie od gości z ochrony, którzy powiedzieli, że bus zawróci ale później okazało się, że w zasadzie nie mówią po angielsku, przez punkty informacji i dzwonienie do firmy transportowej, z którą w ogóle się nie słyszeliśmy mimo nawiązania połączenia, aż do nasz hotel. I to był strzał w dziesiątkę. Hotel skontaktował się z firma transportową, oni już słyszeli o sprawie, bo zarówno biuro informacji jak i ochrona stacji się z nimi kontaktowali. Aparat się znalazł....-WOW nie wierze, że kierowca go oddał- i miał zostać przywieziony do hotelu. Sama nie wierzyłam w nasze szczęście tym bardziej, że K położył już na nim kreskę. Wartość aparatu stanowiła pewnie roczne wynagrodzenie tego kierowcy, a jednak go znalazł i oddał, a co więcej ok 22 po swojej pracy jak kończył zmianę zajechał tym wielkim busem pod hotel żeby nam go oddać. Jest jednak nadzieja w ludziach :) daliśmy mu oczywiście pieniądze w podziękowaniu, na co on pobiegł do busa żeby nam dać firmowe chusteczki :) słodkie !!! 


W Malezji zatrzymaliśmy się w Johor Bahru w hotelu Double Tree. Hotel jest super więc polecam każdemu !! To co warto zobaczyć w Johor Bahru to między innymi chińska świątynia. Dość mała ale warto się tam przejść tym bardziej, że jest zlokalizowana przy głównej drodze.


Zaraz nieopodal, wystarczy przejść na drugą stronę ulicy i iść chwilę przed siebie znajduje się świątynia hinduska. Te zawsze robią na mnie ogromne wrażenie i wyciszają. Atmosfera tam panująca jest nie do opisania. Dla estetów...jest też ładniejsza nić chińska ;)

Przemierzając ulice dalej można dojść do centrów handlowych, gdzie można kupić bardzo tanio rzeczy oraz zrobić masaż. Azja to shoes paradise dla ludzi z małymi stopami. W końcu po latach znalazłam miejsce, gdzie wchodząc do sklepu mogę wybierać per model, a nie per rozmiar :) 


 Jest też parę polskich akcentów, Inglot wszedł na azjatycki rynek :)


Są też fantastyczne ciasta, tzn. wyglądają fantastycznie, bo nie miałam okazji próbować. Generalnie robione z wielką precyzją i wyglądają naprawdę super.

W centrum handlowym o wdzięcznej nazwie "Galleria" można zrobić tradycyjny, malezyjski masaż. Cena za 40 min masażu to ok 60zł. Polecam też masaż stóp, ale bardziej mężczyznom dla sprawdzenia swoich możliwości :P podobno bardzo bolesny...K przeżył i spróbował na własnej skórze, a w zasadzie stopach, jednak łatwo nie było :)


Warto też odwiedzić chińską ulicę udekorowaną lampionami, tutaj zawsze dużo się dzieje :) w nocy na przykład jest tu bazar. Zaczyna się od godz. 19 i trwa do około 3 w nocy. Można tam kupić wszystko :) idealne podróbki :) byliśmy jedynymi białymi, ciekawe doświadczenie.


I na koniec...pogoda w Malezji w grudniu nie rozpieszcza...baaardzo dużo pada, w końcu to pora deszczowa. Niemniej jest również bardzo ciepło. Nie są to tylko opady, to burze. Tropikalne burze robią na mnie wielkie wrażenie i odbieram je zupełni inaczej niż polskie, choć tych też się boję :) co ciekawe niebo robi się czarne, leje się ściana wody, grzmi i nawet na 15 piętrze super hotelu wysiadła kablówka :)