Musieliśmy uciekać przed chińskim Nowym Rokiem i opuścić na ten czas Singapur. Jako miejsce schronienia wybraliśmy Filipiny :) Nasz lot z Singapuru był z przesiadką w Manili, a punktem docelowym było Cebu. Żeby przetransportować się na Bohol, a konkretnie Panglao gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel musieliśmy wziąć prom. Wylądowaliśmy w Cebu ok.16, musieliśmy szybko znaleźć taksówkę, która mogłaby nas dowieźć do portu i znaleźć prom. Udało nam się złapać ostatni szybki prom, który odpływał o 19:30. Z lotniska do portu jechało się ok 1 h w czasie wieczornym. Podróżowaliśmy z firmą Super Cat w bardzo dobrych warunkach, mogę spokojnie polecić tego przewoźnika http://www.supercat.com.ph/
Zapłaciliśmy ok 400 peso za taksówkę oraz 425 peso za bilet na promie od osoby. Dopłynęliśmy do Tigbilaran na wyspie Bohol ok 22 i musieliśmy zmierzyć się z dotarciem o tej godzinie do Panglao. Udało nam się złapać tuk tuk za 300 pesos i pół godziny później byliśmy w końcu w hotelu po ponad 10 godzinach podróżowania :)
Nasz hotel położony był na totalnym odludziu gdzie nawet ulice nie były oświetlone. Miało to jedną zaletę w postaci przepięknego, niczym nie zakłóconego widoku na niebo i błyszczące gwiazdy :) Lepiej niż na mazurach, zapewniam :) Hotel nazywał się Panglao Kalikasan Dive Resort i nie polecam go http://kalikasandiveresort.com/. Pokoje w bungalowach śmierdzą stęchlizną, ręczniki i pościel nie są wymieniane codziennie tak jak hotel obiecuje, śniadanie jest niezjadliwe, a wody prawie w ogóle nie ma. Niestety cała nasza 20 osobowa grupa nie była zadowolona z tego miejsca. Jedyne co przemawia za hotelem to jego położenie nad samym morzem i piękne widoki.
Już pierwszego dnia - powodowana swoją afekcją do zwierząt oraz tęsknotą za swoim własnym - na terenie hotelu dorwałam okolicznego kota i wzdychając siedziałam z nim i go głaskałam. W pewnym momencie kot mnie ugryzł, czego oczywiście nie przewidywałam. Pomyślałam, że jest niewdzięczny, otrzepałam się i poszłam spać. Niestety rano obudziłam się z wielką opuchlizną ręki, bólem miałam wrażenie, że nawet kości i zaczerwienieniem. Pojechaliśmy oczywiście do szpitala, dostałam szczepionkę, środki przeciwbólowe i antybiotyk na tydzień czasu :( nie mówiąc o podejrzeniu wścieklizny...kiedy zapytałam lekarza czy możemy jakoś stwierdzić czy ją mam, powiedział, że tylko przez 14 dniową obserwację zwierzęcia lub złapanie go, odcięcie głowy i wysłanie do labolatorium...ehhh...Filipiny...Mam się jednak dobrze i raczej wściekła nie jestem :) czasem mi się tylko zdarza :) wniosek jest jeden...kiedy jedziecie do krajów azjatyckich lepiej pozostawać z daleka od wszelkiego rodzaju zwierząt. Tak na wszelki wypadek :) nagłaszczecie się po powrocie do domu :)
Prosto ze szpitala pojechaliśmy dla odmiany zrobić coś miłego :) najlepiej do tego nadawała się najlepsza plaża na Bohol czyli Alona Beach. Piękne miejsce, niezwykłe widoki i śmiało stwierdzam najpiękniejsze plaże jakie do tej pory widziałam. Piasek jest biały, woda jest turkusowa, czego chcieć więcej :)? Zjedliśmy tam przepyszny obiad w australijskim bbq.
Bohol ma do zaoferowania dużo więcej niż tylko piękne plaże :) jest tu także miejsce do zwiedzania. Następnego dnia skoro świt, po niezjadliwym śniadaniu w naszym hotelu wynajęliśmy busa na cały dzień i pojechaliśmy explorować wyspę :) Zaczęliśmy od spływu łodzią przez rzekę Lombok. Bilet kosztuje 350 pesos i zawiera spływ, lunch na łodzi oraz pokaz tańca filipińskiego. Wszystko to bardzo turystyczne ale naprawdę warte zobaczenia. Jedzenie było dobre, widoki ujmujące, a taniec filipiński mnie oczarował.
Po zakończeniu spływu pojechaliśmy do Chocolate Hills - http://www.chocolatehills.net/. Są to przepiękne wzgórza, nawet powiedziałabym pagórki, które uformowały się w wyniku erozji. Niestety nie ma możliwości wspinaczki, dotarliśmy więc na najwyżej położony punkt widokowy. Na wejście nie trzeba specjalnie się przygotowywać, wystarczy pokonać schodki :) Warto zjawić się tu ok 17 żeby mieć czas na zrobienie zdjęć, przyjrzenie się dokładnie okolicy, a następnie podziwianie zachodu słońca. Na Filipinach w lutym robiło się ciemno bardzo wcześnie.
Ostatnim już punktem rozrywek tego dnia był rezerwat Tarsierów. Tarsiery to najmniejsze na świecie ssaki z rodziny naczelnych. Są przepiękne, puchate i łapią za serce, aż chce się je zabrać do domu :) Tak naprawdę to bardzo specyficzne zwierzęta, które są wielkości ludzkiej ręki, ich głowa obraca się o 180 stopni, dłonie przypominają ludzkie, nie mają węchu, a oczy mają większe niż mózg. Są gatunkiem zagrożonym, rozmnażają się bardzo wolno i mają tylko jedno młode z każdej ciąży. Po paru miesiącach pobytu w klatce umierają, więc muszą przebywać na wolności. Tarsierów nie można dotykać, nieodparta chęć pogłaskania może zakończyć się połamaniem ich kości. Bohol jest jedynym miejscem na Filipinach gdzie można spotkać te zwierzęta. W moim odczuciu najbardziej przypominają ludzkiego zarodka :) musicie sprawdzić sami ! :) http://www.tarsierfoundation.org/ .Wejście do rezerwatu kosztuje 50 pesos od osoby, ale warto go odwiedzić nawet gdyby trzeba było nadrobić drogi.
W cały dzień, bez specjalnego pośpiechu, delektując się chwilą zrobiliśmy spływ rzeką Lombok, Chocolate Hills oraz rezerwat Tarsierów. Taki program dnia polecam jeżeli ktoś zastanawia się co robić na Boholu i jest w trakcie planowania wycieczki :)
Po dniu zwiedzania zakończyliśmy go kolacją na Alona Beach, która w nocy zmienia się całkowicie. Plaże wypełniają się stolikami z przydrożnych restauracji, a na każdym z nich palą się świece, a to wszystko w rytm muzyki na żywo. Restauracja Isis ma naprawdę dobre jedzenie. W wielu miejscach można też wybrać sobie ryby, które zostaną dla was przyrządzone na grillu. Niebo w gębie! :)
A to najpopularniejsze Filipińskie piwo o nazwie Red Horse, które ma uwaga, uwaga...7%. Extra strong :)