Halong Bay i Tam Coc czyli pływanie łódką i jedzenie robaków

Kolejne wietnamskie dni upłynęły nam pod znakiem wycieczek. Niestety K nie ma dużo wolnego i za każdym razem jak wyjeżdżamy z Singapuru, chcemy zobaczyć jak najwięcej w tym krótkim czasie. Wczesne pobudki były więc nieuniknione :)

Pierwsze wycieczka to Halong Bay czyli "must see" na wietnamskiej liście. To miejsce to nic innego jak zatoka oddalona od Hanoi o 4 godziny drogi i pokryta skałami. Wyglądają jakby spadły tam z nieba :) Nazywana jest też zatoką lądującego smoka zgodnie z legendą, która mówi, że kiedy uformował się Wietnam i jego mieszkańcy walczyli z najeźdźcami bogowie zesłali smoki. Istoty miały obronić kraj, wypluwały więc perły, które po zetknięciu z wodą przeistaczały się w jadeitowe skały. Miały one spowodować, że statki najeźdźców roztrzaskają się o nie. Smoki zdecydowały się pozostać na ziemi. Miejsce ładne ale nie zauroczyło mnie, choć jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Być może miała na to wpływ kiepska pogoda i brak możliwości kąpieli. Umarłabym z zimna zanurzając się w wodzie. Wycieczkę zorganizowaliśmy z agencją Lily http://www.lilystravelagency.com/. W cenie 38 $ mieliśmy transport z Hanoi w dwie strony, łódkę, lunch, wejście do jaskini oraz kajaki. Zaczęliśmy bardzo wcześnie rano, potem zostaliśmy wsadzeni na cały dzień na łódź. Nasza grupa była tak duża, że łódź była zajęta tylko przez nas :) Po paru godzinach mieliśmy przerwę na kajaki oraz zwiedzanie jaskini. Fajne aktywności lecz dla mnie samo miejsce było zbyt monotonne. Jeżeli jednak będziecie w Hanoi to warto przekonać się na własne oczy :) Słyszałam, że najlepiej wykupić wycieczkę z nocowaniem na statku. Niestety ja bym się tam zanudziła, to pewnie zależy od preferencji wycieczkowych.

Kolejny dzień również organizowaliśmy z tą samo agencją. Pobudka była równie wczesna, za to droga krótsza. Tam Coc to dolina przebiegający pomiędzy górami przez którą płynie rzeka rozlewająca się na pola ryżowe. Miejsce niezwykle urokliwe. Podobało mi się zdecydowanie bardziej niż Halong Bay. Wycieczka kosztowała 31$ i zostawiła poniższe wrażenie ....

...zwiedzanie bardzo lokalnych świątyń...przepiękne, bardzo klimatyczne miejsca opływające złotem...


...fantastyczne, niemalże mistyczne widoki okolicy i wzgórz pokrytych mgłą...

....K złapany przez Azjatki i wcale nie pomyliłam słowa...złapany, aby skośnookie dziewczęta mogły się obfotografować z białym człowiekiem :)....
...pływanie łódką, po rzece i oglądanie jednych z piękniejszych widoków jakie widziałam...
...azjatyckie kapelusze....:)


...piwo Sajgon w cenie 0,5$ czyli jakieś 1,5zł pite na rozgrzanie w czasie rejsu łódką...
...nożnego kapitana...wszyscy wiosłowali nogami, kobiety również, a rejs trwał prawie 2 godziny...
...próba wiosłowania w wykonaniu K...


...oraz jazda na rowerach po okolicy z przepięknymi polami ryżowymi w deszczu :)


Dzień zakończyliśmy kolacją w miejscu o nazwie Quan Kien - http://www.quankien.com/ czyli najbardziej dziwnym miejscu w jakim byłam :) gdzie jedliśmy takie oto przysmaki...pasi koniki, jajka mrówek, skorpiony oraz żaby...smacznego :)


 Podsumowując Wietnam jest piękny, zostawił fantastyczne wspomnienia i apetyt na więcej. To kraj, w którym jeszcze wiele zostało do odkrycia i bez wątpienia zrobimy to następnym razem :)

Na koniec wycieczki, wychodząc na lotnisko naszym zwyczajem odkryliśmy, że nie mamy aparatu fotograficznego i ostatni raz widziany był w Tam Coc. Panika, żal za zdjęciami i przytłaczające zmęczenie, które nie pozwoliło się nawet porządnie zdenerwować. Niestety samolot czekał, więc wierząc w to, że świat nas kocha zostawiliśmy poszukiwania w rękach hotelu. Wysiadając z samolotu w Singapurze dostaliśmy maila, że aparat został odnaleziony w busie, który wiózł nas z Tam Coc i zostanie do nas wysłany. Sama nie wierze w nasze szczęście, tym bardziej, że zdarzyło się to już drugi raz od grudnia, drugi też raz udało się go odzyskać i to w krajach można powiedzieć trzeciego świata...wow!!!..ale żeby nie było nudno w domu zorientowaliśmy się też, że nie ma Kindla :) hotel znów wszystko ogarnął i odnalazł dla nas. Jesteśmy więc szczęśliwymi posiadaczami naszego zwróconego dobytku, a aparat przydał się w Kambodży...o tym w następnym poście :)