Phnom Kulen czyli my i lokalni w Kambodży

Phnom Kulen to cel naszej kolejnej podróży po ostatnich dniach pełnych wrażeń. Są to góry oddalone od Siem Reap o ok. 50 km. Uważane za jedno z najświętszych miejsc w kraju, stanowią punkt pielgrzymek wierzących. Były też pierwszą kolebką Khmerów oraz ich stolicą. Przepływa tu rzeka Siem Reap, powiedziałabym, że nawet bardziej strumyk o tej porze roku. Jej dno pokrywają kamienie, na których wykute są płasko rzeźby oraz dwa symbole widoczne poniżej. To fallus i linga czyli symbole kobiecości i męskości, których przekaz oznacza jedność. Odkryte zostały dopiero w 1969 roku, a ich powstanie datowane jest na ponad 1000 lat, czyli więcej niż sam Angkor Wat. Inną nazwą tej rzeki jest "Rzeka tysiąca ling" , która nawiązuje bezpośrednio do przytoczonych symboli, które widoczne są tylko w porze suchej, kiedy poziom wody opada.


Żeby dotrzeć do wodospadu, który jest dużą atrakcją, przyciągającą tłumy lokalnych, trzeba iść przez dżunglę. Przeciskaliśmy się w drodze przez takie skały...


 ...i widzieliśmy takie widoki...


...aż dotarliśmy do świątyni Preah Ang Thom, która jest schowana w dżungli. Ściąga tłumy wiernych za sprawą 17 metrowego, wielkiego posągu leżącego buddy. Figura jest pokryta złotem i przedstawia Buddę osiągającego stan nirwany. Jest bardzo podobna do tej w Bangkoku ale mniej turystyczna. Do samego kompleksu prowadzą rozległe schody, na których nieustannie przesiadują dzieci i starcy starając się coś zarobić. Co ciekawe dzieci noszą cały czas banknoty, które pokazują jako wabiki mówiące o tym, że ktoś już dał więc może i Ty to zrobisz.


Przed wejściem, na lokalnych stoiskach buddyści kupują kwiat lotosu i kadzidła, które składają w ofierze we wnętrzu świątyni.



...ale poza tym można kupić jeszcze wiele innych rzeczy, jak na przykład nalewki na bazie węża lub skorpiona, podobno dobrze działające na męską potencję....


...oraz naturalne leki medycyny ludowej. Wszelkiego rodzaju korzenie i inne suszone specyfiki.


W samej świątyni odbywają się ceremonie, buddyści składają ofiary i gorliwie się modlą, roznosi się przepiękny zapach kadzideł oraz wszechogarniający spokój i harmonia. W tej religii niezmiernie ważna jest pomoc bliźnim, która ma sprawić, że w przyszłym wcieleniu będzie się miało lepszą karmę. Buddyjskie świątynie organizują również wydawanie darmowych posiłków. Dlatego też wielu wyznawców zostawia pieniądze, aby zapewnić sobie pomyślność w przyszłości, a innym posiłek już teraz. Piękne...tym bardziej, że w odróżnieniu od katolików, aby być buddystą trzeba praktykować i żyć zgodnie z tymi zasadami. Nie przynależy się do jakiejś religii tylko jako jej członek, ale faktycznie się nią żyje. To bardziej zbiór idei i zasad, które rządzą życiem, aniżeli zbiór gestów i rytuałów. Wszystkim kieruje karma czyli motywacja z jaką podejmuje się działania, nie wystarczy zrobić dobry uczynek, trzeba faktycznie chcieć dobrze. Buddyści wierzą, że wszystko do nas wróci wcześniej czy później, więc tak naprawdę czyniąc źle, sami zadajemy sobie karę na przyszłość. Bardzo cenię tą religię za brak zakłamania, prezentowania sztucznych postaw na pokaz oraz harmonie, spokój i dobroć.


 Świątynie zamieszkują mnisi, ubrani w tradycyjne pomarańczowe szaty. Co ciekawe mnichem może zostać każdy mężczyzna i to na krótki czas, nieograniczoną liczbę razy w ciągu życia. Na tą ścieżkę wstępuje się odczuwając potrzebę i może być tylko parę tygodni. Młodzi chłopcy często zostają mnichami, aby nauczyć się życia i móc pokontemplować na temat jego dalszego rozwoju. Ludzi Ci żyją bardzo skromnie, utrzymując się tylko i wyłącznie z datków. Pomarańczowe kolory ich szat nawiązują do koloru spadających liści i stanowią upomnienie, że do niczego nie należy się przywiązywać, ale być wolnym jak te liście. Ludzie przybywają tu po ich błogosławieństwo. My też z niego skorzystaliśmy. Zostaliśmy pobłogosławieni przez mnicha, który odmawiając mantry, pokropił nas wodą i zawiązał czerwoną bransoletkę na nadgarstku na znak tego, że dobre słowa zostaną z nami.


Cała okolica, otaczająca główną świątynię była bardzo ciekawa. Ludzie obmywali się wodą, żeby zapewnić sobie pomyślność, modlili się w mniejszych kaplicach, a wszędzie było pełno dzieci.


Po zwiedzeniu miejsca, zapaleniu kadzideł i przyjęciu błogosławieństwa ruszyliśmy w dalsza drogę mijając inne, mniejsze miejsca kultu.


...oraz dużo, dużo, dużo dzieci :) chodzą same po ulicach, trzymają się za rączki...serce się kraje. Nie dziwię się czemu tu działa tak wiele organizacji i jest taki duży boom na non-profit i pomoc w tym miejscu oraz czemu Angelina Jolie z planu przywiozła sobie takiego malucha :) są urocze :)


W końcu dotarliśmy do wodospadu i okazało się, że jesteśmy jedynymi białymi ludźmi. W okół nas byli sami lokalni, wypoczywający nad wodą całymi rodzinami. Czułam się jak nad polskim zalewem zegrzyńskim :) finalnie nie kąpaliśmy się jak mieliśmy zamiar na początku, bo woda okazała się za zimna. Mój zakup kostiumu okazał się bezzasadny zważając również na fakt, że lokalni kąpali się w ubraniach.


Dzień był piękny i o ile nie polecałabym Floating Village, tak to miejsce jest naprawdę sympatyczne i warte zobaczenia, a przy okazji można się trochę poruszać chodząc pod górę :)

Niestety nasz czas w Kambodży dobiegał końca, a lot powrotny mieliśmy z Phnom Penh czyli stolicy. Musieliśmy się tam przetransportować w związku z czym poranna pobudka była nieunikniona. Znów wystartowaliśmy o 4 żeby przed 12 w południe być na miejscu. Po drodze mieliśmy, krótki stop na jedzenie, a oto co K próbował...Najpierw widać je żywe, chodzące po sprzedawcy, a później można sobie je wybrać i szybko zostają przygotowane i gotowe do zjedzenia. 


A wszystko to w tak urokliwym miejscu, gdzie ja zajadałam normalne śniadanie przyglądając się rodzinie bawołów, która podróżowała przez wodę pomagając sobie wzajemnie w dostaniu się na drugi brzeg. Mogłabym tam siedzieć godzinami, ale niestety trzeba była wyruszać w dalszą drogę.


Po dojechaniu na miejsce mieliśmy jeszcze czas na spotkanie z historią i zwiedzenie więzienia S-21. W latach 70 do władzy doszli czerwoni khmerowie, wybijając znaczną część populacji. Nawet nie robili tego dla idei, denerwowało ich, że są ludzie, którym się dobrze powodzi więc postanowili umieścić ich w więzieniach i zabić. Khmerowie pochodzili ze wsi i byli nie wykształceni, więc byli też łatwym obiektem do omotania i przekonania do zrobienia tak strasznych rzeczy. Inteligencja i zamożni ludzie zostali wtrąceni do więzień...jednak nie chodziło o zabicie ich. Chodziło o tortury...bez powodu, tak po prostu. Energia wypełniająca to miejsce była straszna, tak wiele złego się tam wydarzyło. Z tysięcy osób tam przebywających przeżyło tylko 7...aż ciężko uwierzyć, że wcześniej w tym budynku mieściła się szkoła. Miejsce jest warte odwiedzenia, ale trzeba mieć mocne nerwy. Ważne jednak, aby wiedzieć co wydarzyło się w tym kraju i zbudowało jego historie. To wydarzyło się tam niedawno...pół narodu zostało w taki sposób zabite w latach kiedy żyli już moi rodzice.


Najbardziej nie mogłam zrozumieć człowieka, który przeżył i był świadectwem tego co tu się działo. W więzieniu została zabita jego żona, on po latach napisał o tym książkę, a teraz tam siedział i ją sprzedawał. Jak mógł siedzieć w miejscu gdzie zginęła najważniejsza osoba, a on sam ledwo uszedł z życiem? Nie mogę zrozumieć, że wspomnienia go nie zabijały...nie wiem czy ja potrafiłabym tam nawet stopę postawić.

Podsumowując Kambodża jest krajem bardzo biednym, pokrzywdzonym przez historię, pokonanym przez okoliczne kraje i potrzebującym pomocy. Cieszę się, że tak dużo się tam dzieje w tej kwestii i świat zwrócił uwagę na to miejsce. Jest tu bardzo dużo rzeczy wartych zobaczenia z turystycznego punktu widzenia, więc jeżeli dalej się zastanawiacie to mam nadzieje, że udało mi się Was przekonać i kupujecie bilety :)

A na koniec dwa kambodżańskie smaczki  :) ...

...koreański akcent...


...oraz typowo lokalny znak :)