"Jungle trek, Jungle trek in Bukit Lawang" czyli Sumatra

W poszukiwaniu miejsca na wycieczkę natrafiliśmy na informację o trekkingu na Sumatrze. Zaczęliśmy szperać i miejsce okazało się super pomysłem. Szybko więc znaleźliśmy przewodnika, zebraliśmy grupę, zaplanowaliśmy wycieczkę i kupiliśmy bilety. Wszystko okazało się strzałem w 10 i jedną z naszych najlepszych wycieczek. Polecieliśmy do Medanu czyli stolicy północnej Sumatry. Na lotnisku standardowo zakupiliśmy wizy. Warto pamiętać żeby mieć przygotowaną kwotę 35 USD, bo przy płatności w innych walutach poważnie oszukują i ustalają jakieś dziwne kursy, nie mówiąc o tym, że przy pytaniu z jakiego dnia jest ten kurs zapominają jak się mówi po angielsku :) Na lotnisku czekał już na nas nasz przewodnik. Polecam go gorąco, jest super człowiekiem, zna się na swojej pracy i mówi dobrze po angielsku - http://www.thomasjungletours.com/ . W naszym pakiecie wycieczkowym za 140 USD mieliśmy transport z i na lotnisko, dwa noclegi, wyżywienie oraz przewodnika po jungli. Cena była naprawdę dobra i warta tych przeżyć :) Zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w ok.3-4 godzinną drogę do Bukit Lawang. To małe miasteczko leżące przed wrotami jungli, ok 90 km od Medanu. W tłumaczeniu nazwa to to wrota do wzgórza. Pierwszego dnia z uwagi na to, że dojechaliśmy dość późno jedyne co mogliśmy zrobić to pójść spać, tym bardziej, że mieliśmy wyruszyć skoro świt. Nasz przewodnik Thomas posiada swój nowo wybudowany zajazd nad samym brzegiem rwącej rzeki. Wszystko jest bardzo czyste i ładnie urządzone. Mucha nie siada :) 

Wczesna pobudka, przepyszne śniadanie w postaci naleśników z bananami polanymi czekoladą i byliśmy gotowi do drogi :) Plan wycieczki zakładał trekking od 8 do 18 z przerwą na jedzenie oraz nocleg w środku jungli. Byliśmy bardzo ciekawi co nas spotka i mega szczęśliwi, że możemy się w końcu solidnie poruszać :)

Poniżej parę rzeczy, które są niezbędne jeżeli wybieracie się na podobną wycieczkę:

  • duży plecak
  • solidne buty, ale mogą być to adidasy
  • repelent na komary
  • latarka
  • papier toaletowy
  • duuuuużo wody
  • coś przeciwdeszczowego
  • długie spodnie do spania w jungli
  • kostium kąpielowy
Można ruszać :) Po drodze pociliśmy się niesamowicie, w jungli jest gorąco i parno. Spodziewałam się jednak trochę innego krajobrazu, bardzo zielonego, wilgotnego i w niczym nie przypominającego lasu. Było natomiast bardzo unikalnie. Dalej widzieliśmy liany, przepiękne drzewa powyginane w rożne formy i posplatane.

Wieliśmy wiele gatunków małp...



Najbardziej ujęły nas orangutany. W tym miejscu żyją dzikie i półdzikie orangutany, które zostały odebrane z różnych miejsc, w których przetrzymywał je człowiek i zwrócone na wolność. Ta jungla nauczyła je życia na wolności na powrót. Powolnymi krokami były przystosowywane do życia na własną rękę, żeby teraz móc żyć zgodnie z naturą i swoim przeznaczeniem. Wywarły na mnie niesamowite wrażenie, zachowują się jak ludzie. Są bardzo ciekawe świata i ludzi. Dotykanie orangutana jest ogromnym przeżyciem, choć jego futro przypomina raczej sfilcowaną szczotkę :) Co ciekawe te zwierzęta nie mokną, bo ich futro nie wchłania wody. Podczas deszczu zakrywają sobie tylko dużymi liśćmi twarze, żeby im nie kropiło :)

W większości widzieliśmy samice i ich dzieci, które były bardzo pokojowo nastawione oraz chętne, aby dotknąć człowieka. Swoimi maluchami opiekowały się jak ludzie, całowały je i przytulały, a maluchy ssały kciuka :) Nieziemskie !!!



Widok orangutana, który zszedł z drzewa i stanął jak człowiek na dwóch nogach ze swoim wypiętym brzuszkiem był niezapomniany.


W pewnym momencie kiedy podeszłam do drzewa, jeden z nich bardzo się mną zainteresował, zszedł niżej i złapał mnie za rękę :) Mają całkowicie ludzkie ręce zarówno wizualnie jak i w dotyku. Trzymał mnie tak dobre parę minut, głaszcząc mnie po dłoni i patrząc mi się w oczy.


Cały czas zastanawiała mnie pozycja, którą przybierały i która wydawała się dla nich całkiem wygodna. Pozostawały bardzo długo w szpagacie zawieszone na drzewie, leniwie przyglądając się przechodniom czyli nam :)

Kiedy tak staliśmy i wpadaliśmy w zachwyt okazało się, że jeden z kolegów postawił plecak na ziemi i oddalił się od niego, a orangutan uznał to za super okazje. Niepostrzeżenie zszedł z drzewa, zabrał plecak i wtargał go na samą górę. Rozpiął suwak i rozpoczął przegląd dobytku :) Wyrzucał po kolei całą zawartość plecaka zaczynając od majtek, które spadając zahaczały się o gałęzie. Część dobytku udało się odzyskać po zetknięciu z ziemią np. kluczyki od pokoju hotelowego oraz parę ubrań :) Czekaliśmy niecierpliwie na plecak, bo to on stanowił największą wartość, tym bardziej, że był pożyczony. Niestety orangutan postanowił sobie go zostawić i powiesił na gałęzi obok, a sam poszedł zająć się czym innym :) 

Rada: Nigdy nie zostawiajcie plecaka bez opieki i najlepiej nie zabierajcie paszportów, ani żadnych wartościowych rzeczy do jungli. 

Te zwierzęta są wyjątkowo mądre i miałam wrażenie całkowicie rozumne. Niektóre ubrania zawisły na gałęziach więc zaczęliśmy trzęść drzewami w nadziei, że może spadną. Kiedy orangutan to zobaczył, przeskoczył na to drzewo, chwycił to ubranie i rzucił je na dół w naszą stronę. Cały czas nie mogę w to uwierzyć :)


Ten sam kolega miał jeszcze jedną przygodę tego dnia. Jeden z orangutanów, który zszedł z drzewa chwycił go mocno na nadgarstek i nie chciał puścić. Uścisk był dość mocny i nie sposób było się z niego oswobodzić. Staliśmy więc całą grupą i czekaliśmy, aż małpa go puści. Po jakimś czasie wstała i zaczęła iść ciągnąć go za sobą i gdzieś prowadząc :) Całe szczęście w pewnym momencie puściła i mogliśmy kontynuować nasz marsz mając nadzieję na przyjemniejsze przygody ;)


Poza samicami widzieliśmy też samce, choć dużo rzadziej. Nie były one też tak pozytywnie nastawione. Nie były zupełnie nas ciekawe, wręcz powiedziałabym agresywne. Wydawały też dźwięki podobne do cmokania. A poniżej kisses from the jungle ;)


Po paru godzinach chodzenia już trochę zmęczeni mieliśmy postój na jedzenie. Pierwszy raz w życiu jadłam marakuje czyli passion fruit. Pyszna !


A  w dalszej drodze spotkaliśmy wielkiego żółwia. Trzeba bardzo uważać i nie wyciągać rąk przed jego pyszczek, bo może odgryźć palec...


...węża, który był na gałęzi tuż obok nas...


...i gigantyczne mrówki. Wydzielają one urynę i nieprzyjemnie pachną. Okoliczni mieszkańcy czasami specjalnie dają im się pogryźć, podobno ich jad uzdrawia wiele chorób.


...oraz owady, który łatwo można pomylić z liśćmi...


 Nie wiem czy kiedykolwiek miałam taką szansę obcować z naturą. Przeżycie było jedyne w swoim rodzaju :) Jungla wygląda tak:


 Były też liany i mieliśmy okazje się na nich bujać :) Są bardzo elastyczne.


Po kolejnych godzinach chodzenia, wspinania się oraz oglądania cudów natury dotarliśmy do osady nad rzeką. Zobaczyliśmy miejsce, w którym będziemy spać. Po środku jungli stały powiedzmy, namioty czyli pale zaciągnięte folią oraz rozłożone karimaty na deskach. Byliśmy bardzo podekscytowani i ciekawi nadchodzącej nocy.


Po zostawieniu swoich rzeczy, bardzo zmęczeniu poszliśmy się odświeżyć w rzece po całym dniu chodzenia. To była największa wygoda, żeby obmyć się w zimnej wodzie. Widoki i miejsce były przepiękne, a szum wody niezwykle kojący.



W porę udało nam się opłukać, ubrać i dojść pod płachtę gdzie odbywała się wspólna kolacja, bo spadł gigantyczny deszcz. Siedzieliśmy pod folią 15 osobową grupą, jedliśmy przy zapalonej świeczce i śpiewaliśmy piosenki oraz graliśmy w gry. Nasz przewodnik idealnie organizował nam czas. Wymyślił bardzo prostą grę z podawaniem sobie przedmiotów, paru na raz oraz powtarzaniem jednej frazy. Wbrew pozorom nie było to łatwe ;)

- This is a cup...a cup
- A what?
- A cup
- Aaaaa cup 

Było bardzo zabawnie choć pewnie z Waszej perspektywy te parę słów bez melodii niewiele mówi :)

Później każdy miał zaśpiewać piosenkę, z kraju z którego pochodzi w swoim ojczystym języku. Mieliśmy więc oczywiście polski i "Hej sokoły", ukraiński, niemiecki, holenderski, hiszpański, francuski (Maroko), włoski oraz angielski (Singapur). Na koniec przyszła kolej na naszego przewodnika, który zaśpiewał wszystkim znaną "Jingle bells" przerobioną na "Jungle trek" :) Wszyscy śpiewali z nim i bez wątpienia była to piosenka tego wyjazdu. Nuciliśmy ją jeszcze przez kolejne dni :)

"Jungle trek, Jungle trek in Bukit Lawang, see the monkey, see the bird, see orangutans".

Najedzeni, padliśmy w końcu ok godz. 22 w całkowitej ciemności jungli. Starałam się nawet nie myśleć o robakach, wężach i wszystkich możliwych zagrożeniach. Dzięki temu spało mi się bardzo dobrze, choć twardo :) Deszcz padał całą noc.

Następnego dnia czekała nas wczesna pobudka, śniadanie oraz ruszanie w drogę. Przebraliśmy się w kostiumy i poszliśmy brzegiem rzeki nad wodospad. Pisząc brzegiem rzeki mam na myśli boso po skałach, co było dość ciężkie dla mnie. Ciągle z nich spadałam, bo były mokre i moje stopy ledwo to przeżyły. Po wodospadzie czekał nas natomiast rafting w dół rzeki do naszego hotelu. Przeżycie było super. Nasze bagaże zostały szczelnie zapakowane, a my zostalismy wsadzeni do wielkich opon. Czasami trafiał się kamień, który potrafił solidnie nad uderzyć od dołu, ale poza tym było cudownie :)



Po dopłynięciu do hotelu mieliśmy chwile na przebranie i musieliśmy wracać do Medanu żeby złapać samolot. Powtórzę, że to była najlepsza wycieczka ! :) Jeżeli jesteście w okolicy to to miejsce powinno być na liście "must do".