Birma, a inaczej Myanmar od samego początku była na naszej liście "to see". Wiedzieliśmy, że odwiedzenie tego miejsca z Polski nie będzie łatwe, więc postanowiliśmy wykorzystać naszą obecność w Singapurze oraz stosunkowo tanie połączenie lotnicze na tej trasie :) Ten kraj to jedno z niewielu mniej turystycznych miejsc Azji.
Wcześniej zamknięty na turystów, rządzony przez juntę wojskową oraz będący przykładem tyranii, dziś zmierza w stronę podzielenia losów turystycznej atrakcji. Czy jest złoty środek? Chyba nie. Wcześniej ludzie żyli w zamknięciu i dyktaturze, a kraj był piękny, dziki i naturalny. Od 2011 roku całkowicie otworzyła się na świat, ludzie żyją na lepszym poziomie, kraj zaczyna się rozwijać gospodarczo, turystyka powoli rozkwita. W pewnym momencie skończy jednak tak samo nieautentycznie, jak wiele miejsc nastawionych na turystów, czytaj zarobek na białych ludziach. Taka jest kolej rzeczy, warto jednak zanim to nastąpi móc tam przyjechać i zachować w pamięci obecny obraz.
Polacy potrzebują wizę wjazdową. Można ją wyrobić w Ambasadzie lub online. Drugi sposób jest trochę droższy, ale nie trzeba się fatygować :) My zaaplikowaliśmy przez stronę http://evisa.moip.gov.mm/index.asp, po wypełnieniu aplikacji i zapłaceniu 50 USD wiza po paru godzinach była na naszym mailu. Teoretycznie zastrzegają, że wystawienie wizy trwa do 2 dni roboczych, ale w praktyce trwa to parę godzin. Super sprawnie !
Nasza trasa zakładała przylot do Yangoon, przesiadkę do kolejnego samolotu linii Golden Myanmar (http://www.gmairlines.com/) i przylot do Baganu. To najtańsze lokalne linie jakie udało nam się znaleźć. Do Baganu nie ma połączeń międzynarodowych, więc zawsze trzeba przylecieć do większego miasta i się przesiąść. Najdogodniej w Yangoon albo w Mandalaya. Wszystko poszło sprawnie i bez opóźnień, a przed południem wysiedliśmy z samolotu w Bagan. Od razu na lotnisku trzeba uiścić opłatę 20 USD za wjazd do strefy dziedzictwa kulturowego. Warto być na to przygotowanym za w czasu i mieć ze sobą odliczoną kwotę. W tym mieście warto spędzić minimum 2 dni. Lotnisko jest blisko miasta, wystarczy wziąć taksówkę i w 20 minut będziemy w centrum. Hotel w jakim się zatrzymywaliśmy to Ostello Bello. To w zasadzie hostel z backpacersko-hipsterskim klimatem i cenami jak za normalny hotel. Fantastyczna atmosfera, super jedzenie, bardzo czysto i przyjemnie. Hostel otworzył się na początku 2015 roku więc jest nowiutki. Od razu na przeciwko znajduje się wypożyczalnia elektrycznych rowerów czyli głównego środka transportu w Myanmarze. Wypożyczenie na cały dzień kosztuje 7 USD. Z uwagi na to, że zasilane są akumulatorem, ważnym jest, żeby w ciągu dnia podjechać do wypożyczalni i oddać akumulator do podładowania. Obsługa twierdzi, że wytrzymuje 8 godzin, ale to nie prawda :) Jeżeli rower przestanie Wam działać w połowie drogi to po prostu go zostawiacie i wracacie z kimś, a w wypożyczalni mówicie gdzie porzuciliście sprzęt :)
Bagan to miasto w jakim nigdy nie byłam i co więcej jakie nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje. Byliśmy tam w całkowicie nieturystycznym okresie, kiedy było dość gorąco, ale było warto. Miałam nieustanne wrażenie, że jesteśmy praktycznie sami w tym mieście. Miejscowych ludzi było niewiele, a turystów jeszcze mniej. Cisza, spokój i piękne widoki. Nie raz jadąc na swoim rowerze miałam wrażenie, że samotnie przemierzamy jakiś afrykański step. Chyba nigdy nie byłam tak sama w żadnym miejscu. To definitywnie miasto świątyń, zarówno buddyjskich jak i hindu ze zdecydowaną przewagą tych pierwszych. Teraz jest ich ponad 2000, kiedyś przed najazdem Mongołów było ich jeszcze więcej. Jest więc co oglądać :) Ich wielość bezpośrednio wiąże się z faktem, iż kiedyś to miejsce było głównym ośrodkiem, w którym zasiadał król i bez wątpienia miało lata swojej świetności. Dzisiaj cała przyjemność polega na przejeżdżaniu od jednej do drugiej i powolnym zwiedzaniu.
Rada: Ważne, żeby kobieta miała spodnie, bądź spódnicę do kolan, bo czasami może być problem z wejściem. W większości świątyń byliśmy całkowicie sami, w paru innych trafiły się jeszcze inne zbłąkane dusze :)
Rada: Ważne, żeby kobieta miała spodnie, bądź spódnicę do kolan, bo czasami może być problem z wejściem. W większości świątyń byliśmy całkowicie sami, w paru innych trafiły się jeszcze inne zbłąkane dusze :)
W wielu świątyniach jedyna osoba, jaką można spotkać to lokalny, młody artysta, który zajmuje się kopiowaniem buddyjskich obrazów i je sprzedaje. Nie odbywa się to zupełnie w sposób nachalny, często nawet nie wiadomo, że je sprzedaje, bo nie są nigdzie wyłożone. Dopiero jak chcecie żeby je pokazał to oczywiście z wielką radością to zrobi :) za 10 USD możecie mieć naprawdę ładną, ręcznie robioną pracę.
Żeby prowadzić elektryczny rower, nie trzeba mieć zupełnie żadnego przygotowania. Jazda na nim jest bardzo łatwa i bezpieczna. Przypomina wyglądem włoską vespę :) Warto jednak uważać na piachu, a niekiedy żeby dostać się do fajnej świątyni przejeżdża się małymi, piaszczystymi dróżkami przez tereny gdzie nie ma nic w okół. Super doświadczenie.
Jedną z ważniejszych atrakcji podczas jeżdżenia od świątyni do świątyni jest obejrzenie zachodu słońca. Zapewniam Was, że nigdzie nie ma takich zachodów :) widok jest przepiękny, słońce zapadające się w świątynie i wszechogarniająca cisza. Naprawdę taki zachód można kontemplować i jest on przeżyciem. Trzeba tylko pamiętać, żeby wybrać dobrą świątynie, na którą można się wspiąć, ale też taką gdzie nie ma za dużo ludzi, bo to może odebrać cały urok. My wybraliśmy świątynie Thisa Wadi, której nie ma na turystycznych mapkach ale niczym nie odstaje od reszty, no może poza liczbą ludzi oglądających z niej zachód słońca :)
Chcieliśmy jeszcze sprawdzić czy zachody ustępują wschodom i musieliśmy żeby mieć porównanie :) Pobudka o 5:30 żeby zdążyć usadowić się w świątyni o 06:30 kiedy wstaje słońce. Jechanie przez Bagan na rowerze kiedy jest półmrok i totalna cisza jest koniecznie "must do". Tym razem wybraliśmy troszkę bardziej komercyjną świątynie dla innego doświadczenia i padło na Shwe San Daw. Ludzi było więcej, ale wdrapaliśmy się na mniej dostępny poziom, na którym siedzieliśmy tylko we dwójkę :) Wschody też są piękne :)
Prostu ze wschodu słońca wybraliśmy się na lokalny bazar, który właśnie się otwierał. Mieści się on przy ulicy Nyaung Oo. Miejsce zupełnie nie turystyczne, w którym zaopatrują się lokalni ludzie. Widać jak oni tu żyją. O godzinie 8 rano już większość sprawunków jest załatwiona. Myślę, że w większości nawet nigdy nie widziałam rzeczy jakie tam sprzedawali. Pełno było przypraw, warzyw i owoców. Wszystko świeże i pachnące. Fantastycznie było oglądać tych ludzi w normalnym środowisku, nie z turystycznej perspektywy. Patrzeć jak powolnie cała wioska budzi się do życia, jak Ci ludzie pracują oraz jak i w co zaopatrują swoje domy.
Można tu dostać praktycznie wszystko. Poczynając od świeżych kwiatów, a kończąc na lokalnych papierosach, które prezentuje zdjęcie poniżej.
To co widzicie poniżej to Thanaka czyli rodzaj drewna, które wykorzystywane jest do malowania twarzy. Generalnie proces polega na tym, aby zetrzeć drzewo na proszek i dodać trochę wody, a następnie wymalować nią twarz. Ma to zastosowanie głownie ochronne przeciwko promieniom słonecznym oraz nawilża skórę. Stosują to głównie kobiety i dzieci, używanie przez mężczyzn postrzegane jest jako skrajnie niemęskie :) Coż...co kraj to obyczaj :)
Kobiety tu noszą wszystko co się da na głowach. Do tej pory nie wiem jak one to robią, ale na pewno jest to rzeczą, którą można się nauczyć. Jak widać poniżej noszą wielkie i ciężkie kosze, ale widziałam nawet kobiety, które nosiły na głowie swoją torebkę, bo w ręku było nie poręcznie :)
Zobaczyliśmy też Archeological Museum, ale to nie specjalnie polecam. Nie ma zbyt dużo eksponatów, żaden z nich nie jest opisany i moim zdaniem było dość nudno i nic konkretnego, ani nowego nie dowiedziałam się o tym kraju. Wejście kosztuje 5 USD. Za to teren i budynek są bardzo ładne, a po drodze spotkaliśmy grupę małoletnich mniszek, które łatwo poznać po różowych szatach.
Nie można wyjechać z Bagan i nie zobaczyć Old Bagan czyli nazwijmy to starego miasta :) to otoczony murami kompleks świątyń. Miejsce dużo bardziej nastawione na turystów, a świątynie zadbane i odrestaurowane. Niemniej piękne, dlatego dla widoków i klimatu naprawdę warto pojechać również tam. My zostawiliśmy to na sam koniec i nie żałowaliśmy tego jak pożegnał nas Bagan :)
A to świątynia Bu Phaya. Nie duża, ale zlokalizowana nad rzeką Ayeyarwady. Bardzo przyjemna i odbiegająca architekturą od innych. Definitywnie warto zobaczyć.
Bagan zapiera dech w piersiach, najbardziej inne i najpiękniejsze miejsce w jakim byłam. Jeszcze długo będę wspominać tą atmosferę i widoki. Następny nasz przystanek to Mandalaya :)