Do Mandalaya przyjechaliśmy busem z Bagan. Przejazd kosztuje 18 USD, a warunki były bardzo porządne. Bilety bookowaliśmy przez stronę http://myanmarbusticket.com/home/ticket/Bagan~Nyaung-U-to-Mandalay. Ważne jest jeżeli kupujecie bilet online, żeby zadzwonić do przewoźnika i dogadać się co do odbioru Was bezpośrednio z hotelu. Większość firm świadczy takie usługi w cenie biletu. Tak było w naszym przypadku.
Kierowca odebrał nas więc z Ostello Bello w Bagan i dowiózł do miejsca przeznaczenia w Mandalaya. Nie mieliśmy nawet żadnego opóźnienia i przyjechaliśmy na miejsce
planowo. Po drodze przez okno mogliśmy podziwiać wszystkie dzikie tereny
oraz ludzi je zamieszkujących. Nocowaliśmy w hotelu Yadanarbon http://www.hotelyadanarbon.com/. Bardzo go polecam, ładne, czyste pokoje, przystępna cena, rooftop restaurant z pysznym jedzeniem oraz wieczornym show. Mamy niezwykłe szczęście albo intuicje przy wybieraniu noclegów, ale zazwyczaj trafiają nam się naprawdę dobre hotele. Naszym planem było porządne wsypanie i zwiedzanie od samego rana. Tak też zrobiliśmy. Po szybkim śniadaniu w naszym hotelu na rooftopie, wyszliśmy na miasto w poszukiwaniu kierowcy. W samej Mandalaya nic specjalnego nie ma poza gwarnym życiem miejskim. Wszystkie interesujące rzeczy mieszczą się ok 40 min drogi stąd. Na ulicy znaleźliśmy prywatnego kierowce, który za 28 USD zabrał nas do trzech miejsc.
Sagaing - miasto, które w XVI wieku było stolicą Birmy, a teraz pozostaje ośrodkiem kultu buddyjskiego. Na wzgórzu mieszczą się świątynie i pagody więc najlepiej się na nie wspiąć i podziwiać z góry widok na miasto i rzekę Irrawaddy. Na samej górze znajduje się znana i ważna świątynia o nazwie U Min Thonze oraz Soon U Ponya Shin Pagoda. Robiły niesamowite wrażenie, w środku wykonane były całkowicie ze szklanych witraży, pierwszy raz widziałam takie dzieło sztuki. Pełno było w nich mnichów oraz modlących się osób, co nadawało temu miejscu wspaniałą atmosferę.
Pod względem liczby psów Birma bardzo przypomina mi Rumunię. Zdecydowanie powinni z tym coś zrobić. Na każdym rogu widać szczeniaki, wszystkie psy są chore, dzieci się nad nimi znęcają traktując jak zabawki. Widok nie jest ciekawy. Nawet wspinając się na wzgórze żeby zobaczyć te świątynie znaleźliśmy szczeniaki, które zostały same i były bardzo spragnione. Jeden z mnichów mówił, że ktoś mu je dał. Maluchy były świetne, niestety musiały tam zostać.
Malowidła przy suficie przedstawiały sceny z życia buddy. Na ilustracjach można było zobaczyć całą historię, bardzo edukacyjne, szczególnie dla dzieci.
Dla początkujących była nawet instrukcja medytacji i sposobu na uwolnienie się od cierpienia w życiu doczesnym :) zapraszam do skorzystania :)
Innawa - często też nazywana Ava to miasto, które też kiedyś było stolicą, aż do całkowitego opuszczenia go ok roku 1800 z powodu znacznych zniszczeń w trakcie trzęsienia ziemi. Można się tam dostać po przekroczeniu rzeki łódką, która kosztuje 100 kiatów czyli ok. 10 centów i w niecałe 5 min przetransportuje Was na drugi brzeg. Niestety później trzeba skorzystać z bryczki konnej, choć może bryczka to za dużo powiedziane :) Jechanie nią nie należy do przyjemnych doświadczeń, bo jej konstrukcja zazwyczaj jest wątpliwej jakości i strasznie trzęsie, ale za to widoki warte są poświęcenia :) Bryczka również kosztuje 8 dolarów. Cena nie uwzględnia przedziału czasowego, podana jest po prostu za obwiezienie po okolicy. Natomiast kiedy wrócicie na miejsce po czterech godzinach powiedzą Wam, że to była cena za dwie godziny i że trzeba dopłacić. Nie zgadzajcie się! Birmańczycy nie chcę żeby turysta się zdenerwował więc nie będą specjalnie dyskutować.
Jeździliśmy po okolicy, od świątyni do świątyni. Przejeżdżaliśmy też przez plantację bananów. Swoją drogą nie wiedziałam, że drzewa bananowe mają kwiaty. Widzieliśmy też z daleka Ava Palace czyli wieżę obserwacyjną, ale nie chcieliśmy do niej wchodzić.
Jadąc dalej zawitaliśmy do Maha Aungmye Bozan czyli jednej z ładniejszych ostatnio widzianych świątyń i definitywnie najładniejszej w okolicach Mandalaya. Bardzo dobrze zachowana, wykonana z kamienia na polecenie żony jednego z królów w XIX wieku. Robi wrażenie swoim kolorem, sama w sobie jest dość prosta ale słońce padające na kamień i grające jego kolorami robi mistyczne wrażenie.
Następny przystanek to Bagaya Monastery czyli miejsce edukacji wysoko urodzonych. Budynek wykonany jest w całości z ciemnego drewna i stoi na palach. Oryginalna świątynia spłonęła w pożarze, ale w latach 90 została odbudowana jako replika na tym samym planie i modelu. W tym miejscu pierwszy raz musieliśmy kupić bilet wstępu do strefy zabytkowej, kosztował 10 USD. Nie wolno go wyrzucać, bo na ten jeden bilet wchodzi się jeszcze do wielu innych miejsc.
Bardzo odczuwalna jest odczucie chłodu i ciemności. Wszędzie unosi się kurz i zapach drewna. Miejsce ma w sobie coś magicznego i tajemniczego.
Szkoła dla dzieci funkcjonuje w tym miejscu do dnia dzisiejszego. Mieliśmy szczęście trafić na zajęcia w toku. Dzieci siedziały z książkami i rozwiązywały zadania. Miałam wrażenie, że dzieci trochę się peszyły odrabiając prace przy przechodzących turystach.
Po wyjściu znów wsiedliśmy na naszą chwiejącą się bryczkę i pojechaliśmy zobaczyć ostatnie miejsce. Byliśmy tam całkowicie sami, śród kamieni, zaniedbanych posągów buddy i rozwalających się pozostałości świątyni. Miało to jednak swój urok i nieodparcie towarzyszyło mi poczucie, że czas się tu zatrzymał.
W Innwa po całym dniu oglądania świątyń i okolicy udało nam się jeszcze zjeść i ruszaliśmy w dalszą drogę. Birmańskie jedzenie nie jest moim ulubionym, ale jest dobre. Zazwyczaj podawany jest ryż i dużo małych miseczek z różnymi przystawkami. Nie jest bardzo ostre, ale smaki są zdecydowanie czymś nowym i nie umiem ich do niczego porównać.
...jako ciekawostka w Birmie na puszkach Coli jest napisane "330 ml of happinesss" :)
Amarapura - to pewnie nic zaskakującego, ale to miasto również było stolicą Birmy. Jest znane szczególnie z mostu U Bein Bridge, który został w całości zbudowany z drewna i ma 1,2 km długości. Pozwala przeprawić się na drugą stronę jeziora Thaungthaman gdzie czeka świątynia z ponad 5 metrowym posągiem buddy. Most jest baaardzo zatłoczony, wygląda jak sopockie molo w lecie :) W tym okresie było bardzo mało obcokrajowców, bo to low season ale było dużo birmańczyków, którzy przyjechali z innych miast. Kupiliśmy sobie birmańskie piwo o nazwie "Mandalaya", usiedliśmy na moście ze zwieszonymi nogami i czekaliśmy na zachód słońca obserwując ludzi.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do świątyni mieszczącej się zaraz przed wejściem na most. Bardzo ładna, z wielkim podświetlonym buddą w centralnym miejscu i pięknymi rzeźbieniami.
Na koniec dnia udało nam się na czas powrócić do hotelu, odebrać bagaże i zjeść kolacje. O 21 wyjeżdżaliśmy nocnym busem do Yangoon żeby złapać samolot do Chiang Mai :) Busa bookowaliśmy przez http://myanmarbusticket.com/home/ticket/Mandalay-to-Yangon. Najlepiej korzystać z JJ Express Bus, bo mają najlepszej jakości busy. Za 13 USD dojechaliśmy na miejsce na czas, w bardzo dobrych warunkach, klimatyzowanym, dużym busem gdzie mieliśmy zapewnione picie i koce :)