Z czym Wam kojarzył się Phuket? Ja w swojej głowie miałam drugi amsterdamski red district i plaże. To jednak o wiele więcej. Być może nie zostałabym tam na długo, ale parę dni to zdecydowanie dobry pomysł. Warto pamiętać, że w maju zaczyna się sezon deszczowy. Nam udało się trafić jeszcze na dobra pogodę, ale możliwym jest, że ze względu na pogodę i wzburzone wody pływanie od wyspy do wyspy nie będzie możliwe. My pierwszego dnia po przyjeździe oddaliśmy się sączeniu hotelowych drinków w ładnych wnętrzach, ale kolejny dzień miał być już aktywny, bo zarezerwowaliśmy island hopping przez stronę Phuket Tours Direct - http://www.phukettoursdirect.com/. Mieli najlepsze ceny, a wycieczka okazała się nie najgorsza. Za 3800 batów mieliśmy całodniową wycieczką dla dwóch osób wraz z transportem z i do hotelu, a bookowaliśmy w ostatniej chwili. Zdecydowaliśmy się po, krótkim researchu jechać na Phi Phi Island. Planowaliśmy zrobić to sami bez agencji, ale ostatnia łódka powrotna jaką można złapać żeby wrócić na Phuket odpływa ok 14 czyli zdecydowanie za wcześnie.Rano przyjechał po nas bus i wyjechaliśmy do portu, zabierając po drodze innych wycieczkowiczów z ich hoteli. Spakowaliśmy się na speadboat i już cieliśmy wodę zmierzając do pierwszej wyspy czyli Mosquito Island. Jedna ważna rada, mimo pięknych widoków nie siadajcie na przodzie łódki. Trzęsie niesamowicie, myślałam, że pozbędę się żołądka albo co gorsza wypadnę :)
Na Moquito Island mogliśmy snorkować, woda była czysta i rafa oraz ryby wyglądały super. Dostaliśmy sprzęt, ja nie lubię pływać w płetwach więc ich nie zakładałam, ale trzeba bardzo uważać na jeżowce. Uwielbiam podwodne dźwięki...tak pod wodą też coś słychać :) to pustka, delikatne piszczenie i całkowity spokój.
Na Moquito Island mogliśmy snorkować, woda była czysta i rafa oraz ryby wyglądały super. Dostaliśmy sprzęt, ja nie lubię pływać w płetwach więc ich nie zakładałam, ale trzeba bardzo uważać na jeżowce. Uwielbiam podwodne dźwięki...tak pod wodą też coś słychać :) to pustka, delikatne piszczenie i całkowity spokój.
Czas niestety płynął szybko, a do zobaczenie było dużo. Cali mokrzy wpakowaliśmy się na łódkę i ruszyliśmy dalej do Bamboo Island, nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy jak pięknie tam będzie. To jedno z piękniejszych plaż jakie widziałam. Myślałam, że Filipiny wygrywają ale teraz muszę to rozważyć :) Chyba nigdzie nie ma takich chmur jak w Tajlandii i nie układają się one w takie piękne twory. Wrażenie ogromu nieba i świata jest tu bezcenne i warte wszystkiego.
Wyspa była ponad przeciętna, to na pewno. Czekało natomiast jeszcze więcej. W brzuchach było pusto więc następny postój to lunch na Phi Phi Don. Miejsce typowo pocztówkowe, jeżeli tylko sprawdzicie jak wygląda Phi Phi to zobaczycie zdjęcia długich łodzi. Jest ich tam cała masa, zacumowane na brzegu tworzą unikalny krajobraz. Sama wyspa była mocno turystyczna, dużo sklepów z pamiątkami, rzesze turystów i mało miejsca. Dobrze było ją zobaczyć, ale nie rekomendowałabym zostania tam dłużej niż na obiad, biorąc pod uwagę nasze upodobania. Jeżeli natomiast lubicie leżeć na leżaku i sączyć drinka to będzie Wam się podobało.
Prosto z Phi Phi Don przepłynęliśmy kawałek dalej na Monkey Island. Tego zupełnie nie polecam. Widzieliśmy już setki małp i nie było to atrakcją. Przy brzegu na drzewach i skałach siedzą małpy, wokół pełno jest fotografujących je turystów i poza tym nie ma tam nic do zobaczenia. Jeżeli możecie to pomińcie to w swoim programie. Następny przystanek po tym niefortunnym miejscu to Wiking Cave czyli jaskinia, do której nie wchodziliśmy, ale można ją było zobaczyć z łodzi. Zatrzymaliśmy się zaraz obok w małej zatoce. Piękny widok, możliwość skakania do wody z łodzi i dryfowania na tafli z piwem.
A teraz last but not least, jak wisienka na torcie Maya Beach czyli raj, dosłownie raj na ziemi. Zatoka, otoczona z każdej strony 100 metrowymi skałami. Plaże są bardzo wąskie, ale biały piasek i lazurowa woda to wynagradzają :) Miejsce stało się bardzo popularne po filmie z Leonardo Di Caprio "The beach", który był kręcony w 1999 roku. Jeżeli Wasza wycieczka zakłada odwiedzenie tego miejsca (polecam) to płyńcie tam ok. 17 kiedy większość wycieczek już się skończy. W przeciwnym razie na i tak wąskiej plaży będą tłumy ludzi, a to potrafi zepsuć całą atmosferę. My byliśmy tymi szczęśliwcami i udało nam się być kiedy większość już odpłynęła. Zapewniam Was, że nie zapomnicie tego miejsca :)
Wyspa była ponad przeciętna, to na pewno. Czekało natomiast jeszcze więcej. W brzuchach było pusto więc następny postój to lunch na Phi Phi Don. Miejsce typowo pocztówkowe, jeżeli tylko sprawdzicie jak wygląda Phi Phi to zobaczycie zdjęcia długich łodzi. Jest ich tam cała masa, zacumowane na brzegu tworzą unikalny krajobraz. Sama wyspa była mocno turystyczna, dużo sklepów z pamiątkami, rzesze turystów i mało miejsca. Dobrze było ją zobaczyć, ale nie rekomendowałabym zostania tam dłużej niż na obiad, biorąc pod uwagę nasze upodobania. Jeżeli natomiast lubicie leżeć na leżaku i sączyć drinka to będzie Wam się podobało.
Prosto z Phi Phi Don przepłynęliśmy kawałek dalej na Monkey Island. Tego zupełnie nie polecam. Widzieliśmy już setki małp i nie było to atrakcją. Przy brzegu na drzewach i skałach siedzą małpy, wokół pełno jest fotografujących je turystów i poza tym nie ma tam nic do zobaczenia. Jeżeli możecie to pomińcie to w swoim programie. Następny przystanek po tym niefortunnym miejscu to Wiking Cave czyli jaskinia, do której nie wchodziliśmy, ale można ją było zobaczyć z łodzi. Zatrzymaliśmy się zaraz obok w małej zatoce. Piękny widok, możliwość skakania do wody z łodzi i dryfowania na tafli z piwem.
A teraz last but not least, jak wisienka na torcie Maya Beach czyli raj, dosłownie raj na ziemi. Zatoka, otoczona z każdej strony 100 metrowymi skałami. Plaże są bardzo wąskie, ale biały piasek i lazurowa woda to wynagradzają :) Miejsce stało się bardzo popularne po filmie z Leonardo Di Caprio "The beach", który był kręcony w 1999 roku. Jeżeli Wasza wycieczka zakłada odwiedzenie tego miejsca (polecam) to płyńcie tam ok. 17 kiedy większość wycieczek już się skończy. W przeciwnym razie na i tak wąskiej plaży będą tłumy ludzi, a to potrafi zepsuć całą atmosferę. My byliśmy tymi szczęśliwcami i udało nam się być kiedy większość już odpłynęła. Zapewniam Was, że nie zapomnicie tego miejsca :)
Po całym dniu wrażeń, spaleni słońcem, chłodzeni wiatrem i dość zmęczeni, wróciliśmy do hotelu. Szkoda nam było opuścić cokolwiek co gwarantuje Phuket. Szybko się przygotowaliśmy, wezwaliśmy taxówkę i pojechaliśmy na Patong czyli dzielnicę rozpusty. To tutaj istnieje ulica pełna clubów i lokali gdzie prostytucja jest na porządku dziennym. Ściąga to tłumy małoletnich, niewykształconych dziewczyn z wiosek. Tańczą na stołach, rurach i gdzie tylko się da oraz umawiają się na spotkania po godzinach. Pełno jest tu białych turystów opłacających ich wdzięki. Nie ma tu co liczyć na europejskie poczucie erotyki, gdzie ludzie płacą również za atmosferę. Dziewczyny robią wszystko bardzo mechanicznie, nie wiele się przejmując co myśli "klient" i nawet nie próbując udawać, że je to interesuje. Oglądanie tego nie miało więc z erotyką nic wspólnego, było raczej odnamiętnionym pokazem...hm...wdzięków to za dużo powiedziane. Idąc ulicą będą Was zaczepiać tłumy naganiaczy i proponować ping pong show czyli najbardziej popularne show. Im dalej w ulicę tym ceny mniejsze, a naganiacze mniej nachalni. Oczywiście z ciekawości weszliśmy do jednego z lokali żeby zobaczyć pokaz. Wejście jest bezpłatne, trzeba zamówić coś do picia za potrójną stawkę. Nie zobaczycie tam jednak nic fajnego, choć warto zobaczyć dla samego doświadczenia i przeżycia. Patong zostawił u mnie trochę uczucie niesmaku, spodziewałam się zobaczyć coś bardziej wysublimowanego.
Źródło: http://www.patongbeachhotels.org/about/ |