Beijing czyli pekinskie dni

Jak pisałam Beijing nie współgrał z moim wyobrażeniem o tym mieście. Spodziewałam się drapaczy chmur i świateł przyszłości uderzających w oczy. Widziałam natomiast duże, nie jakoś ponad przeciętnie rozwinięte miasto. Chińczyków jest oczywiście cała masa, ale nie było to nawet tak bardzo odczuwalne. Można było bez problemu poruszać się po ulicach. Trzeba było natomiast uważać żeby nie wejść w odpadki jedzenia, które wyrzucane są na chodnik. Chińczycy generalnie wyrzucają wszystko wszędzie, dbałość o czystość i porządek nie jest tu powszechna. Poza śmieceniem nie bądźcie również zdziwieni bekaniem i całą resztą zachowań, których nie będę wymieniała tu z nazwy, a które w naszym pojęciu nie przystoją. To jest właśnie szok kulturowy. Nie znamy takich zachowań i myślę, że nie jest łatwo je zaakceptować. Przez kolejne dni staraliśmy się nie myśleć o niedogodnościach, a skupiać na zwiedzaniu. Jest co oglądać :)

Temple of Heaven czyli świątynia nieba, wybudowana w 1420 roku. Wejście kosztuje 35 rmb. To tutaj cesarze z dynastii Ming i Qing, uważani za pośredników między Bogami, odprawiali rytuały i składali ofiary mające na celu zapewnienie urodzajnych plonów. Kompleks składa się z wielu świątyń, wszystkie związane były z urodzajem plonów i znajdują się w pokaźnym parku (273 hektary), gdzie można spacerować przez piękne ogrody. Dużo się w nich dzieje kulturowo i rozrywkowo. Co chwilę zobaczyć można jakiś występ czy to wokalny czy taneczny. Co ciekawe ludzie w Chinach nie wstydzą się. Niezależnie od wieku zbierają się w miejscach publicznych i dają upust swojej wewnętrznej kreatywności. Nie są to specjalnie jakieś artystyczne dusze. Istnieje natomiast wolność w twórczości i wyrażaniu siebie, nikt na nikogo się krzywo nie patrzy i nie ocenia się wzajemnie. Dzięki temu starsi ludzie nie siedzą i marnieją w domach ale spotykają się i wspólnie robią dużo radując przy tym tłumy :) bardzo żałuję, że w Polsce nie ma takiej tradycji.


Świątynia ta ze względu na swoje walory wizualne była również miejscem sesji ślubnych wielu par. Pozwalało to przynajmniej mniej więcej przyjrzeć się ich zachowaniu wobec siebie oraz strojom, jak też modzie na pozy i miejsca zdjęć. W Chinach tradycyjnie panna młoda zakładała sukienkę w kolorze czerwonym, bo jest on uznawany za kolor szczęścia. Obecnie w związku z coraz większą modą zachodnią oraz europejsko/amerykańskimi trendami coraz więcej kobiet zakłada białe sukienki. Kolor biały w Chinach jest kolorem żałoby i jest obecny na pogrzebach. Generalnie sprawy małżeństwa są tu bardzo ważne. Obecnie wiekiem optymalnym na zamążpójście jest czas do 28 roku życia. Potem jest wielka presja społeczna, nie tylko wśród rodziny ale również wśród znajomych. Szczególnie kobiety zostają wyłączone z najbliższych kręgów i czasami przyjmuje to naprawdę ekstremalne sytuacje. Mój kolega z pracy, który jest Chińczykiem opowiadał mi o swojej koleżance, która dobijała do wieku "staropanieństwa" i zaczynała odczuwać presję. Znalazła więc chłopaka w podobnej sytuacji, czym prędzej bez namysłu wzięli ślub tylko po to, żeby móc wziąć rozwód. W Chinach lepiej być rozwódką niż starą panną ;/ nawet ostatnio czytałam artykuł, który podsumowywał tą sytuację w Chinach. Mężczyźni mają tendencję do wybierania na przyszłe żony dziewczyn z niższej klasy. Co w efekcie powoduje, że nie ma kto prosić o rękę tych najlepiej wykształconych i to one najczęściej zostają same. Rządowi natomiast zależy, aby właśnie wyedukowani ludzie mieli dzieci, bo będą w stanie przestrzegać polityki jednego dziecka oraz uczyć swoje dzieci kultury. Temat jest jak rzeka, generalnie myślę, że ciężko jest utożsamić się z tym co tam się dzieje.


Poza parami młodymi na terenie samego Temple of Heaven jest dużo do zobaczenia. Myślę, że 3-4 godziny jest optymalnym czasem żeby to wszystko obejść oraz móc spokojnie sobie o tym miejscu poczytać. Od razu po przyjeździe możecie się też męczyć pogodą i smogiem dlatego warto dać sobie trochę więcej czasu na każdą atrakcje.


Z Temple of Heaven wystarczy wziąć metro i możecie dojechać do Nanluoguaxiang czyli dzielnicy hutongów. Są to zabudowania mieszkalne w kształcie prostokąta. Kiedyś na parę domów składało się jedno wspólne podwórko, gdzie znajdowała się również wspólna toaleta. Ludzie żyli w komunach, dbając o gospodarstwa wspólnie. Każdy wspólny dziedziniec oddzielony jest od ulicy murem. Pomiędzy murami takich "osiedli" wiją się bardzo wąskie uliczki. Pozostałość z czasów kiedy samochody nie były powszechnie używane. Są tak wąskie, że jedynym środkiem transportu może być rower. Taka zabudowa jest rzadkością i ustąpiła zupełnie miejsca osiedlom przypominającym te, które nazywamy " z wielkiej płyty". W dzielnicy hutongów natomiast poczujecie niepowtarzalny klimat dawnych Chin. Obecnie to miejsce gdzie dzieje się duża część życia kulturalno-społecznego. Pełno jest stylowych knajpek gdzie można się czegoś napić. Przychodzi tu dużo młodych ludzi. Ośmielam się stwierdzić, że to odpowiednik warszawskich pawilonów :)


Czasami musicie się też przygotować na spotkanie z tłumem :) to również dzielnica mocno turystyczna, gdzie sprzedawane są pamiątki, a swoją lokalizację mają knajpki tematyczne jak np. hello kitty. To jest tzw. cat cafe gdzie poza wypiciem kawy macie możliwość głaskania i bawienia się ze wszechobecnymi kotami. W Azji takie kawiarnie są bardzo popularne. Ma to sens jeżeli ktoś lubi zwierzęta, a nie może mieć swojego:)


A to lokalne, bardzo dobre jogurty :) Pije się je na miejscu, buteleczkę trzeba zwrócić :)


Hazard na ulicach w Chinach zawsze wszechobecny :)


Doczepiane uszy. Bardzo się w tym lubują :)


A tego jeszcze nie rozwikłałam :) jest to jakiś rodzaj zabezpieczenia na koło. Bardzo powszechnie stosowany...no cóż same złote rączki :)


A tak wygląda niebo w Beijing...kiedy jest czyste, a chmury są widoczne ludzie robią sobie zdjęcia. Moim osobistym zdaniem jest to paranoja i cały czas nie mogę zrozumieć jak dla zysków z produkcji i przemysłu można tak zatruwać ludzi i planetę. Chińczycy w jakiejś części nawet nie są świadomi, że jest inna możliwość, że można oglądać czyste niebo, a powietrze może pachnieć słońcem i letnim wiatrem. Rząd karmi ich propagandą mówiącą, że to piaski z pustyni i tym podobne wynalazki uniemożliwiają widoczność. A ludzie wierzą...co mogą innego zrobić?


Przemierzając dalej Beijing trafiliśmy na Tiananmen Square czyli ogromny plac, gdzie niegdyś odbywały się zgromadzenia. Teraz każdy plac w Chinach otoczony jest specjalną troską. Rząd bardzo boi się umawiania ludzi na zgromadzenia i wiece, a w konsekwencji stara się do tego nie dopuścić. W związku z tym każde większe miejsce gdzie mogliby się umówić obstawione jest policją i odgrodzone bramkami żeby było łatwiej zapanować nad tłumem. Przy wejściu na plac trzeba okazać dokumenty.


Plac znajduje się dokładnie przed Forbidden City, które jest must do. Można więc łatwo połączyć te dwie rzeczy. Widoczna z daleka jest podobizna Mao Zedong'a, więc na pewno traficie :) Pamiętajcie, że Foridden City jest nieczynne w poniedziałki. Nie piszą tego w przewodnikach, bynajmniej my nie natrafiliśmy na tą informację. Zwiedzanie Foribidden City to dobre parę godzin, bo kompleks jest ogromny. Wejście kosztuje 60 rmb za osobę. Można i podobno warto wypożyczyć audioguide za 40 rmb, który jest dostępny też po polsku :) Po spędzeniu tu paru godzin jeżeli jeszcze starczy sił można wybrać się do Jing Shan Park, który jest zaraz obok i wejść na wzgórze, z którego rozciąga się piękny widok.



 Kolejnym dużym kompleksem, na który potrzeba paru godzin jest Summer Palace czyli letnia rezydencja cesarzy, mieszcząca się na obrzeżach miasta. Dalej dojedziecie tam łatwo metrem, ale podróż zajmie Wam trochę dłużej, bo ok. 30-40 min. Mam wrażenie, że w Chinach obecna jest mania wielkości i rozległości :) Pałac położony jest na wzgórzu nad jeziorem Kunming. Oczywiście otoczony jest ogrodami, które robią wrażenie i zajmują aż 300 hektarów. Kompleks składa się z wielu budowli o fantazyjnych nazwach, a każda z nich poświęcona jest innej intencji. Wejście na teren samo w sobie jest bezpłatne, ale będzie stała przed wejściem budka, gdzie możecie kupić jeden bilet na różne świątynie w obrębie kompleksu. Nie róbcie tego! Jeżeli do którejś będziecie chcieli wejść to bilety będą również dostępne przed wejściem. Kupując jeden wspólny możecie być pewni, że nie wszystkie budowle odnajdziecie na tak rozległym terenie, a bilet przepadnie.


Ostatnim punktem programu była dla nas Lama Temple czyli świątynia tybetańska. Do tej pory mentalnie nie godzę się z tym, że Tybet jest chiński. Moim zdaniem jest o wiele bardziej indyjski jeśli już czyjś, ale świata nie zmienię ;/  Łączy ona w sobie styl tybetański, chiński i mongolski...all in one :) Jest też jedną z najbardziej znanych świątyń tybetańskich w Chinach. Naprawdę polecam, świątyń widzieliśmy wiele ale ten kompleks jest jednym z ładniejszych. Jestem wielką fanką Tybetu i ich religii, a takiego spokoju i zadumy jak tu nie znajdziecie nigdzie :) Magia pod każdym względem.


W jednym z budynków zobaczycie wpisany na listę rekordów Guinness'a, 25 metrowy posąg Buddy wykonany z jednego kawałka drzewa sandałowego. Zapiera dech w piersiach swoim ogromem i jest naprawdę pięknie i pieczołowicie wykonany.

 
Podsumowując jeżeli myślicie nad podróżą do Chin, wpiszcie Beijing na swoją listę. Jest tu wiele, jak nie najwięcej do zobaczenia w jednym miejscu pod względem kulturowym. Przeznaczcie około 3-4 dni na samo miasto oraz 1 dzień na Chiński Mur. Optymalnie będzie więc zostać tu 4-5 dni. Pekin to Chiny w pigułce, choć ja sama nie jestem jego wielką fanką. Natomiast to tu dostaniecie jak najwięcej z tego kraju w najkrótszym czasie.