Laos chodził nam po głowie praktycznie odkąd pojawiliśmy się w Azji. Pierwsze podejście mieliśmy już na początku marca, cały plan wycieczki był ale pokonały nas loty. Do Laosu jest się ciężko dostać jeżeli chce się jechać w konkretnych datach. Loty nie kursują każdego dnia, ich cena jest dość duża, a czas przelotu niekorzystny. Nie chcieliśmy jechać do stolicy czyli Vientiane, a tylko tam jest lot bezpośredni. Finalnie w czerwcu udało nam się wygospodarować odpowiednią ilość dni i znaleźć loty przez Vientiane do Luang Prabang i tak zaczęła się nasza przygoda :) Po wylądowaniu chcieliśmy zorganizować taksówkę do naszego hotelu. Mieliśmy zarezerwowany z agodą i opłacony nocleg w Tongxin - http://www.agoda.com/tongxin-hotel/hotel/luang-prabang-la.html. Już na lotnisku taksówkarze powiedzieli nam, że nasz hotel jest zamknięty i nie za bardzo chcieli nas zawieźć. Poza lotniskiem udało nam się znaleźć jednego śmiałka, który za 40 tys kiatów rozwalającym się tuk tukiem dostarczył nas na miejsce. Hotel był otwarty, był w nim jeden zaskoczony stróż niemówiący po angielsku, który dał nam klucz od pokoju. Weszliśmy i przeraziliśmy się. W pokoju były pajęczyny jakie zdarzają się w opuszczonych budynkach czyli takie jakie zapuszcza się przez lata, na ścianach w łazience był grzyb, w szafie czyjeś majtki, w łazience rdza i zużyte szczoteczki do zębów. Poza tym pełno robaków i jaszczurek, zarówno żywych jak i takich, które dokonały już swojego żywota. Spałam w różnych warunkach, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Nie mieliśmy wyboru, bo hotel był opłacony, nikt nie mówił po angielsku i nie było już żadnego transportu do miasta żeby zmienić ewentualnie hotel. Zostaliśmy...to była długa noc. Łóżko wysunęliśmy na środek pokoju, położyliśmy się w ubraniach w poprzek i próbowaliśmy zasnąć choć na chwilę przy zapalonym świetle, bo wydedukowaliśmy, że może wtedy niektóre robaki się pochowają :) Nie jedźcie do tego hotelu! Następnego dnia o 7:00 rano przedreptaliśmy 4 km do stacji autobusowej i udało nam się o 8:30 złapać busa do miejscowości Nong Khiaw. Są tylko trzy kursy dziennie, a ostatni bus odjeżdża o 13.00 więc najlepiej było celować w najwcześniejszy. Za 40 tys. kiatów od osoby mieliśmy miejsce w minivanie, który miał 9 miejsc, a jechało nim finalnie 15 osób, siedząc na zakładkę i gdzie się tylko da. Podróż trwała 4 godziny i czekaliśmy z utęsknieniem na dotarcie na miejsce :) Było warto się przemęczyć, bo miejscowość okazała się przepiękna. Jedna z ładniejszych w jakich byliśmy. Jest to mała wioska, położona w górach nad rzeką. Turystów jest tam garstka i są to backpack'erzy. Zatrzymaliśmy się w zajeździe Vongmany Guesthouse - https://www.agoda.com/vongmany-guesthouse/hotel/nong-khiaw-la.html, który bardzo polecam. Bardzo dobra cena, czyściutko i schludnie, a z tarasu widok na góry i rzekę.
Zostawiliśmy nasze plecaki, przygotowaliśmy się i ruszyliśmy na view point czyli na 2 km trasę pod górę, żeby podziwiać widok na okolice. Za możliwość skorzystania ze szlaku płaci się 20 tys kiatów w co wliczona jest butelka wody. Trasa trwa 1,5 godziny w jedną stronę i jest dla średnio zaawansowanych.
Wejście tam było warte każdego wysiłku i każdej kropli potu. Takiego widoku nie widziałam. Na szczycie na skałach stała drewniana budka, z której rozciągał się widok 360 na całą okolicę. Można się poczuć panem świata siedząc tam i podziwiając naturę. Polecam każdemu aby się tam wybrać. Poza tym view point'em popularne jest jeszcze wzgórze 100 wodospadów. Trasa jest nawet łatwiejsza, ale nam dużo bardziej pasowała ta atrakcja, bo nie potrzebowaliśmy przewodnika, który jest wymagany w opcji drugiej.
Po zejściu na dół, postanowiliśmy usiąść na chwilę i czegoś się napić. K w menu w sekcji piwnej zobaczył piwo LaoLao (whisky), więc wydedukował, że to piwo o smaku whisky i trzeba go spróbować. Jakież było zdziwienie gdy dostał czysty spiryt i to na dodatek ciepły. W sam raz po długiej wędrówce dla zmęczonego człowieka :)
Jedyne co nam pozostawało tego dnia to wypoczywanie i obserwowanie wioski. Udało nam się trafić zachód słońca, zejść dobre rzeczy np. monkey ears i chillować w super mieścinie. Jeżeli zastanawiacie się gdzie zjeść to polecamy Coco Home oraz Alex Restaurant. Obie są super i mają dobre jedzenie.
O poranku czekał nas powrót do Luang Prabang, więc znów skoro świt złapaliśmy busa. Koszt i godziny odjazdu dokładnie takie same. Tego dnia nie kursował nawet zapchany mini van więc musieliśmy jechać 4 godziny tuk tukiem po serpentynach, wśród zapachu przewożonych ryb i ścisku, ale było śmiesznie :)