Chińskie miasto zachodu czyli Shanghai

Nasze pożegnanie z Chinami po długim pobycie przypadło na Shanghai. Miasto inne niż reszta, kosmopolityczne z odczuwalnymi wpływami zachodu. Poza Hong Kongiem, który teoretycznie póki co jest oddzielnym państwem miastem, najbardziej europejskie miejsce w tym regionie. 

Z Zhangjiajie polecieliśmy do Changshy, gdzie spędziliśmy noc, a następnie mieliśmy lot do Shanghaju. Tutaj mała anegdota. Na cztery loty jakie mieliśmy w samych Chinach, trzy z nich były opóźnione i to znacznie. Nie tylko nasze kierunki zresztą. Wszystkie tablice odlotów świecą się na czerwono pokazując "delayed". Tak samo stało się w Shanghaju, usiedliśmy więc czekając na możliwość boardingu uzbrojeni w cierpliwość. Jeden starszy Pan natomiast stał całe opóźnienie zaraz przy stoisku do boardingu i niecierpliwie przebierał nogami. Wnioskuję, że myślał, że kto pierwszy ten lepszy i że trzymając kolejkę wejdzie pierwszy i zajmie jak najlepsze miejsce. Nie to było jednak najbardziej zadziwiające. Z ciekawością przyglądaliśmy się jego bagażowi podręcznemu, którym było wiaderko. Podchodząc bliżej można zauważyć, że to wiaderko wypełnione było jajkami !!!


Bardzo nietypowy bagaż, a na pewno nie w przepisowych rozmiarach :) Doszliśmy do wniosku, że staruszek leci do metropolii z małej wioski żeby odwiedzić pracującego tam syna bądź córkę i chcę przywieźć z domu rodzinnego co najlepsze. Nie jest to jednak koniec historii. Kiedy rozpoczął się boarding wbiegł do samolotu i zajął pierwsze miejsce z brzegu, jak się domyślacie pierwsze miejsca są w biznes klasie. Musiał wyglądać podejrzanie, bo steward podszedł do niego i poprosił o okazanie biletu. Oczywiście nie tam było jego miejsce, ale tuż przed nami. Karnie więc przesiadł się tam gdzie wskazała mu obsługa i postawił dumnie wiadro z jajkami na kolanach. Nie można latać w ten sposób, więc znów obsługa lotu zaproponowała, że zabierze wiaderko i postawi je w biznes klasie, bo tam jest więcej miejsca i zmieści się na podłodze między fotelami. Pan oddał swój dobytek, ale zerkał w tamta stronę z przerażeniem i niedowierzaniem. Kiedy samolot podniósł się do lądowania pobiegł do biznes klasy sprawdzić czy wszystko z jajkami jest w porządku. Po chwili wrócił jako gentelmen po swoją żonę i ją również zabrał do biznes klasy. Obsługa machnęła już ręką i pozwoliła im tam zostać do końca lotu. Jeżeli więc kiedyś nie będzie Was stać na bilety w pierwszej klasie zabierzcie ze sobą wiadro jajek :)


W Shanghaju zatrzymaliśmy się w hotelu Rayfont Hotel South Bund - http://www.booking.com/hotel/cn/shang-hai-nan-pu-rui-feng-jiu-dian.en-gb.html

Czasy świetności miał już na pewno za sobą, bo kiedyś był chyba całkiem luksusowy. Niemniej jednak hotel bardzo ok, schludny, czysty i z wygodnym łóżkiem. Rzadkość w Chinach, ich materace z reguły są jak kamienie. Po nocy boli całe ciało i każdy bok. No cóż...kwestia przyzwyczajenia.

Warto przejść się w ciągu dnia do muzeum narodowego - http://www.shanghaimuseum.net/en/, mieszczącego się na People's Square. Wejście jest bezpłatne, a można się dużo dowiedzieć o kulturze i tutejszych wpływach. Zabierzcie jednak ze sobą sweter, bo klimatyzacja zmrozi Wam kości. Trzeba się też przygotować na stanie w kolejce do wejścia, więc warto być tam jak najwcześniej. Wiem, że jestem niewdzięczna, a może byliśmy już za długo w Chinach ale ich sztuka mnie nie oczarowała. Nawet ta z czasów świetności. Spodziewałam się więcej po chińskiej porcelanie, kaligrafii i obrazach. Najładniejsze eksponaty pokazuję Wam poniżej.


Po mieście najlepiej przemieszczać się metrem. Komunikacja jest wspaniała, dojeżdża wszędzie. Mają chyba tysiące linii :) aż ciężko uwierzyć, że my mamy dopiero dwie ;/ no ale muszą jakoś transportować tych 28 milionów mieszkańców. Uwierzycie, że tyle osób mieszka w samym tylko Shanghaju?


Łapiąc linie numer 9 dojedziecie do stacji Quibao. Jest to antyczna osada, która w miarę rozrastania się miasta została przez nie wchłonięta i jest teraz kolejną dzielnicą. Quibao nazywane jest też shanghajską Wenecją. Coś w tym jest :) Pływają gondole, są kanały, jest unikalna atmosfera i wąskie uliczki. Miejsce rzekłabym nawet romantyczne :)


Urokliwe kanały to jedno, ale koniecznie musicie wejść w samo miasteczko i powłóczyć się po ulicach. Pełno jest tu sklepów z przykuwającymi uwagę artykułami. Na przykład pierwszy raz w życiu widziałam breloczki z żywą rybką w środku. Jedzenie też zawróci Wam w głowie. Dostaniecie tu wszystko na nawet więcej. Uwierzcie mi na słowo, że nie wiadomo na czym zawiesić wzrok. Każde stoisko ma coś niepowtarzalnego, a większość jest nowością dla Europejczyka.

 

Warto też pod wieczór pojechać do French Concession czyli dzielnicy wydzielonej przez dynastię Qing w 1844 roku. Zobaczycie tu "pomnik" czasów kolonialnych. Całą masę europejskich restauracji, tłumy expatów zamieszkujących Shanghai oraz zachodnie wpływy architektoniczne. Szczególnie urokliwie to miejsce wygląda pod wieczór, kiedy rozbłysną światełka okolicznych knajp i kawiarni.

Kolejnym must do jest stare miasto z przepięknymi zabytkowymi budynkami. Można mieć wrażenie podróży w czasie. Bardzo popularne są tu herbaciarcie. Jest ich wiele, jedne mieszczą się na rooftopach, gdzie można podziwiać widok okolicy i uczestniczyć w ceremonii parzenia herbaty, inne pomiędzy klimatycznymi budynkami. Najsławniejsza jednak jest herbaciarnia Huxingting gdzie za sowitą opłatą można napić się świeżo parzonej herbaty w samym centrum starego miasta oglądając przez okno innych turystów. Idąc do niej musicie przejść przez sławny zygzakowy most. Wierzono, że jego spiralny kształt odpędzi zły duchy i uniemożliwi im przedostanie się na druga stronę.


Być w Shanghaju i nie zobaczyć najważniejszego i najbardziej charakterystycznego miejsca to wstyd. Dlatego pamiętajcie żeby udać się na Bund. Dojedziecie metrem, linia 2, stacja East Nanjing Road. To promenada nad brzegiem rzeki Huangpu, która przyciąga tłumy. O świcie, a dokładnie ok. 6-7 rano możecie tu zobaczyć mieszkańców ćwiczących Tai Chi. Z tego miejsca zobaczycie całe centrum finansowe Shangaju z nowoczesnymi budynkami spowitymi we mgle.


Po przejściu się bulwarem i spędzeniu tu chwili będę Was namawiać na spacer po okolicznych ulicach wśród postkolonialnych budynków. Nam udało się natrafić na sesję zdjęciową. Mam nadzieję, że to dla jakiegoś sławnego magazynu :)

A na koniec parę zdjęć z naszej hotelowej okolicy, które przedstawiają realia tego kraju i tego miasta. Tak rożne od reszty regionu, tak dziwne i zarazem unikalne.


Tak wyglądają budynki mieszkalne. Każdy z nich, niezależnie od pietra ma założone takie kraty.


Pranie suszy się na ulicach, nawet jeśli bielizna będzie wisiała przed restauracją.


Śmieci zawsze i wszędzie.


Mimo polityki jednego dziecka, która obowiązywała w Chinach w czasie kiedy tam byliśmy (obecnie zniesiona do dwójki), maluchów jest naprawdę dużo. Rodziny wielodzietne nie są rzadkością.


Dzieci nie noszą pampersów. Zamiast tego w powszechnej sprzedaży są spodnie z dziurą. Jeżeli dziecku się chce to po prostu robi tam gdzie stoi.


Chaos i duża ilość ludzi na ulicach. Każdy ma coś do roboty.


Chiński styl odbiega od mojego smaku. O gustach się nie dyskutuje.


Biznes kwitnie, każdy zajmuje się czym może.


Kolekcje ślubne przyprawiają o zawrót głowy :)


Różne, nie zawsze udane metody przedłużania włosów.


Chińczycy są bardzo związani z rodziną. Nie raz można zauważyć dorosłe dzieci prowadzące swoich już nieco starszych rodziców za rękę. Bardzo się cieszę, że nikt się tego nie wstydzi, a młodzi są pomocą.